14. Biedna Hermiona... Nie wiem, jak czułabym się na jej miejscu, ale na pewno nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji. Na deser Snape vs Syriusz, czyli swoisty pojedynek dwóch najfajniejszych facetów w całej serii HP :)
Hermiona całą noc nie spała, wierciła się, przewracała z boku na bok, jak gdyby kontrolę nad jej ciałem przejęły targające nią emocje. Nie mogła się pogodzić z tym, co musi zrobić, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że tego wymaga od niej Dumbledore, a więc ma to służyć Zakonowi. Sprzeczności, toczące bój w jej głowie, były jednakowo silne. W pewnych momentach była pewna, że sobie nie poradzi. Potrafiła kłamać, nawet dobrze, ale w jej naturze nie leżało krzywdzenie ludzi, nawet jeśli tymi ludźmi mieli być Malfoyowie. Nie czuła żadnej satysfakcji na myśl o tym, że im się odpłaci, że teraz to oni poczują potworny ból. Przemyślała wiele spraw i doszła do wniosku, że każdy jeden śmierciożerca, okrutny i zły do szpiku kości, który ma dziecko, boi się o nie tak samo, jak dobrzy ludzie boją się o swoje dzieci. Jednak nawet nie to, co musi zrobić, dręczyło ją najbardziej - po raz pierwszy spostrzegła, że Zakon także nie zawsze jest dzielny i prawy. Postępowanie Dumbledore'a nazwała okrucieństwem, ale przecież wiedziała, że było konieczne. Pytanie, ile takich poleceń i ilu ludziom, wydał już dyrektor, aby wygrać?
- Hermiono, wszystko gra? - spytała Ginny, kładąc przyjaciółce rękę na ramieniu.
- Jasne. Zamyśliłam się.
- Ostatnio często chodzisz zamyślona.
- A ty ostatnio często chodzisz w towarzystwie Olivera Wooda - odgryzła się z szelmowskim uśmiechem. Ginny od razu uśmiechnęła się i zarumieniła.
- To naprawdę fajny chłopak. Żałuję, że nie poznałam go lepiej, gdy był w Hogwarcie.
- No wiesz, wtedy różnica wieku między wami wyglądała znacznie poważniej. Teraz oboje jesteście dorośli, więc możecie się spotykać bez przeszkód, prawda?
- Chyba tak - odparła, wciąż się czerwieniąc. - W zasadzie... spotkaliśmy się już raz. Było naprawdę... cudownie.
- Chcę znać szczegóły? - Hermiona wyszczerzyła się do niej, za co Ginny pacnęła ją w nos.
- To był tylko spacer. Bardzo miły spacer. - O miłym spacerze ruda opowiadała jej aż do ostatniej chwili, w której Hermiona stanowczo oznajmiła, że musi już lecieć, jeśli nie chce, by pani Pomfrey urwała jej głowę, po czym zaraz wskoczyła w kominek w kuchni. Ta luźna rozmowa z Ginny sprawiła, że poczuła się nieco lepiej. Widocznie taki reset od trudności dnia codziennego był jej potrzebny. Jednak obawy i dręczące ją myśli wróciły przy pierwszym spotkaniu z przełożoną.
- Profesor Dumbledore kazał pani przekazać, że zjawią się tu dziś Malfoyowie. Powiedział, że wie pani, o co chodzi, a ja mam tylko pozwolić pani na rozmowę z nimi. Wszystko się zgadza?
- Tak, dostałam już instrukcje.
- W takim razie, cokolwiek ma pani z nimi zrobić, proszę o ostrożność. To, że te... kreatury nie mają przy sobie różdżek, wcale nie oznacza, że są bezpieczni. - Po tych słowach odeszła. Hermiona przełknęła ciężko.
Tego dnia jej spojrzenie padało na drzwi wejściowe częściej niż na cokolwiek. Z Draconem wolała w ogóle nie rozmawiać, więc ograniczyła się do naprawdę lakonicznych komunikatów i odpowiedzi.
I wreszcie nadeszła chwila próby. Pani Pomfrey szepnęła jej do ucha, że Malfoyowie czekają na zewnątrz. Hermiona wzięła głęboki oddech i zaczynając czuć wstręt do samej siebie, ruszyła w ich kierunku. Stali na korytarzu. Wyglądali na bardziej chorych i zmęczonych niż kiedykolwiek. Narcyza wyglądała wręcz tak, jakby lada moment miała zemdleć.
- Co z nim? Co z Draconem? - spytał Lucjusz, świdrując ją ostrym spojrzeniem.
- Państwa syn jest w dość ciężkim stanie.
- Chcę tam wejść! - zażądała pani Malfoy. Hermiona zerknęła na nią.
- Chciałabym, żeby mnie pani wysłuchała.
- A ja chciałabym zobaczyć moje dziecko. Zejdź mi z drogi! - Nim Hermiona lub Lucjusz zdążyli ją powstrzymać, otworzyła sobie drzwi i weszła do środka.
- Proszę mówić - rzekł Lucjusz, siląc się na spokój.
- Tak, jak mówiłam, pana syn jest w ciężkim stanie. Po takiej operacji, w dodatku w takich warunkach, to było do przewidzenia. Nie potrafię panu w tej chwili powiedzieć, jakie konkretnie mogą wystąpić powikłania, ale...
- Jakie on ma szanse? Proszę mi szczerze powiedzieć, czy on przeżyje? - Te pytania uderzały w nią, jak pociski z pistoletu. Nie mogła uwierzyć, że kłamstwa tak łatwo prześlizgują się przez jej usta. Bała się sama siebie.
- Nie wiem tego, panie Malfoy, jestem lekarzem, nie jasnowidzem. Mam dla państwa zalecenia, odnośnie Dracona. Specjalną dietę i leki, które... - przerwała, widząc, jak Malfoy parska nerwowym śmiechem, a jego twarz wykrzywia grymas rozpaczy.
- Będziesz mi pieprzyć o jego specjalnych zaleceniach? Przecież dobrze wiesz, że czeka go Azkaban. Jakie ma szanse przeżyć tam?
- Szczerze mówiąc, myślę, że nie ma żadnych - Nie patrzyła mu w oczy, wypowiadając te słowa. Czuła się, jak największy zbrodniarz, dlatego nawet nie zaprotestowała, gdy Lucjusz złapał ją za przód kitla i z błagalnym wyrazem twarzy zaczął mówić:
- Błagam, niech pani coś zrobi. Nie proszę o uniknięcie kary dla nas, ale niech Dumbledore oszczędzi mojego syna. On robił to wszystko ze strachu, on nie miał wyboru! Proszę, to moje jedyne dziecko, on nie może umrzeć. Pani może coś zrobić, prawda? Musi pani!
- Nic nie mogę - odparła półszeptem, nie chcąc zdradzić swojego drżącego głosu. Lucjusz puścił ją i zacisnął zęby. Przeszedł obok niej, jak duch i zniknął za drzwiami. Hermiona oparła się o ścianę i ukryła twarz w dłoniach, czując, jak cała niesprawiedliwość świata wylewa się na nią zimnym strumieniem. Nie mogła wiedzieć, że ktoś słyszał jej rozmowę, ukryty za zakrętem. Snape zjawił się jakby znikąd i stanął przed nią.
- Granger...
- Tak, wiem, co chce pan powiedzieć. Nie powinnam się nad sobą użalać i nie robię tego. Spełniłam swój obowiązek i wracam do pracy. - Zanim zdążył jej odpowiedzieć, lub choćby dodać coś jeszcze, i ona zniknęła za drzwiami szpitala. Stał więc przez chwilę w bezruch, trochę zdziwiony i trochę przerażony tym, jak szybko Granger nauczyła się grać. Skarcił się w duchu za tak głupie, sentymentalne przemyślenia i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Pogrążony we własnych myślach nie słyszał czyichś szybkich kroków i nagle... ŁUP! Ktoś wpadł na niego z taką siłą, że omal nie zwalił go z nóg. Normalnie Snape zrugałby jakąś osobę za bycie kretynem, wpadającym na niego, ale to nie była jakaś osoba. To był Black.
- Uważaj, jak łazisz, Smarku - warknął Syriusz.
- Coś ty do mnie powiedział? - Snape niemal obnażył zęby, nie panując nad morderczym instynktem.
- A co, może ogłuszyła cię siła uderzenia? Zejdź mi z drogi! - Syriusz chciał go wyminąć, ale Snape skutecznie zaszedł mu drogę.
- Nikt, a już zwłaszcza skundlony kryminalista nie będzie się w ten sposób do mnie zwracał.
- Skundlony kryminalista, skazany, jak ci pewnie wiadomo od kumpli z Mrocznym Znakiem, niesłusznie, jest dużo lepszą partią od pieprzonego mordercy i śmierciożercy, którym przecież byłeś. - Snape wyciągnął różdżkę szybkim ostrym ruchem i to samo zrobił Syriusz. Patrzyli sobie prosto w oczy z taką nienawiścią, że obaj powinni spłonąć.
- Jeszcze słowo, Black, a boski Potter straci jedyną osobę na świecie, która darzy go pozytywnym uczuciem.
- Ani słowa o Harrym, gnido!
- Bo co? Poszczujesz na mnie azkabańską elitę? A może sam tęsknisz za murami tej cudownej twierdzy i chciałbyś, żebym cię tam posłał?
- Kilka lat w Azkabanie to niezła cena za widok twojego truchła, Snape. - Szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć, a obie różdżki dosłownie dygotały, rwąc się do walki. Gdyby nie kolejny hałas, na który obaj zwrócili uwagę, niechybnie by sie pozabijali.
- Syriusz, ty jeszcze tutaj?! - wydyszała Tonks, pędząca w tym samym kierunku, co uprzednio Syriusz. - Dyrektor jeszcze nie dostał informacji?
- Informacji o czym? - syknął Snape.
- Podczas procesu Alecto Carrow do sali Wiznegamotu wpadła banda jakichś szajbusów w czarnych szatach, ze srebrnym WS na plecach. Ten znak pojawia się już nie po raz pierwszy, a nie są to pozostałości po śmierciożercach, bo ci, co wpadli na przesłuchanie, nieźle pokiereszowali tą Carrow.
- A więc nie, dyrektor jeszcze nie dostał tej informacji - wysyczał z pogardą Snape - bo ten idiota, zamiast spełniać swoje obowiązki, wdaje się w słowne potyczki z kimś, z kim nawet nie powinien walczyć na spojrzenia. Idziemy! - zarządził i szybkim krokiem udali się do gabinetu Albusa.
Pieeerwsza....rozdział krótki ale super .Hermiona kłamca doskonały :) Czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńJane
Ja wręcz kocham słowne potyczki Syriusza i Severusa... Tych dwóch panów... Ach, uwielbiam ich :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział!
Odiumortis.
Uwielbiam Snape i Malfoy'a :) Hermiona też wspaniała !! Rozdział genialny !! Czekam z niecierpliwością na kolejny :)
OdpowiedzUsuńPowiem krótko : wow. To niemożliwe, w jakim tempie piszesz notki ;) Ale fajnie, bo widzę, że wena jest, podobnie jak i czas.
OdpowiedzUsuńA rozdział? Świetny!
Przypodobał mi się szczególnie jeden moment... oto on:
" - Granger...
- Tak, wiem, co chce pan powiedzieć. Nie powinnam się nad sobą użalać i nie robię tego. Spełniłam swój obowiązek i wracam do pracy. - Zanim zdążył jej odpowiedzieć, lub choćby dodać coś jeszcze, i ona zniknęła za drzwiami szpitala.".
To spotkanie Sevmione było dość krótkie i ... takie, jak powinno być. Hermiona nie użalała się nad sobą, zbyła Severusa i odeszła. Genialne...
końcówka też mi sie bardzo spodobała :)) Oh ... czy naprawdę nie ma szans by Severusek z Syriuszem się pogodzili? No dobra, to było dłupie pytanie.
pozdrawiam :D
Rozdział świetny, ale krótki! :c
OdpowiedzUsuńHermiona nieźle się spisała, zuch dziewczyna.
Do następnego, W.
Te emocje, cudo :D
OdpowiedzUsuńAkcja się rozkręca:)
A starcie Syriusza i Severusa ( co do tego ze są najlepsi w pełni się z Toba zgadzamxd) genialne :D
Weny.
Pozdrawiam,Lili
:)
panstwoweasley.blogspot.com
Jestem dumna z Hermiony, to nie bylo latwe zadanie, ale sobie poradzila jak to przyszlo na Gryfonke :D ach... Ta konfrontacja miedzy Syriuszem i Severusem, pychota <33 ale dalej jest nie rozwiazana sprawa z WS... Irytujace, kiedy nawija sie jakas niedoswiadczona grupa zla...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~ Sandra