13. Dużo Snape’a i Hermiony oraz powojennego obrazu, który niekiedy bywa tak samo czarny, jak ten, który obserwujemy podczas wojny…
Sytuacja w skrzydle szpitalnym powoli stawała się opanowana, więc Hermiona poprosiła panią Pomfrey o wolny dzień, by mogła w całości poświęcić się sprawie dyrektora. Oczywiście nie wyjawiła pielęgniarce powodu, ale powiedziała, że musi zrobić coś ważnego dla Zakonu i to wystarczyło. Z niepokojem opuszczała swoje miejsce pracy, wiedząc, że zostawia tam Lunę bez jej nadzoru, ale w końcu istniała wyższa konieczność.
Pierwszy raz w życiu tak chętnie biegła do komnat Snape’a. Po drodze minęła Ginny idącą gdzieś z Woodem, więc postanowiła im nie przeszkadzać, tym bardziej, że dziewczynie różowiały policzki na każdą wzmiankę o nim. Zeszła na dół po schodach pełnych gruzu, kilka razy omal nie skręcając sobie kostki. Zapukała cicho do drzwi i zaczekała. Po chwili otwarły się z głośnym skrzypieniem i stanął w nich Snape z miną wściekłego smoka.
- Czego chcesz? – brzmiało uprzejme powitanie.
- Wzięłam dzień wolny w szpitalu, mam ze sobą kilka przydatnych książek i pomyślałam, że mogłabym dziś popracować nad sprawą profe…
- Ciszej, Granger! Do środka! – przepuścił ją w przejściu, a gdy zaryglował drzwi, miał minę jeszcze bardziej „niechętną” niż przed chwilą.
- Domyślam się, że jest pan zły, bo nie uprzedziłam pana o tym, co chcę dzisiaj robić?
- Nie jestem zły, Granger. Jestem zniesmaczony twoją głupotą. Czy tobie się wydaje, że ja całe dnie spędzam w tych lochach na wypoczynku? Mam do wykonania swoją starannie zaplanowaną pracę, a ty wpadasz tu, jak gdyby nigdy nic i liczysz, że rzucę się tobie z pomocą.
- W takim razie… przepraszam. Pójdę do pani Pomfrey i…
- Nigdzie nie pójdziesz – warknął i odsunął jej krzesło przed biurkiem za pomocą ostrego machnięcia różdżką. – Skoro już tu przyszłaś, masz zrobić coś pożytecznego. Wymyśliłaś coś odnośnie tej nieudolnie rzuconej klątwy?
- Można tak powiedzieć. Przyszło mi do głowy, że pierwszą rzeczą, którą powinnam zrobić jest stworzenie nowego zaklęcia sprawdzającego, odpowiednio zmodyfikowanego, takiego, które pozwoliłoby wykryć nieprawidłowe skutki klątwy.
- I oczywiście cały czas zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to trudne i ile zajmie czasu – rzucił kpiarsko.
- Pewnie wyda się to panu niemożliwe, ale tak, zdaję sobie z tego sprawę – wycedziła przez zaciśnięte zęby – Podobnie, jak zdaję sobie sprawę z faktu, że jest to jak na razie jedyna droga. A że istnieje konieczność podjęcia jakichkolwiek działań, będę zmuszona rozpocząć prace nad tą.
- Nie, nie jakichkolwiek działań, Granger! Skutecznych i przemyślanych. No cóż, nie wiem, czego się spodziewałem, podejmując się zadanie kierowania twoimi pseudobadaniami. – Tego już było za wiele. Nie dość, że się starała i robiła wszystko, by pomóc Dumbledore’owi, jedyne, co potrafił robić Snape, to drażnić ją i obrażać. Nie lubiła go przez 7 lat nauki, ale teraz zaczynała czuć względem niego autentyczną chęć mordu.
- Dobrze, więc może niech pan zajmie się prawdziwymi badaniami, a ja wrócę do moich, jakże trywialnych obowiązków, dbania o ludzkie zdrowie! – Wstała i rzuciła mu spojrzenie mrożące krew w żyłach. Snape również wstał i posłał jej identyczne, czując nikłą nutkę rozbawienia na widok tak wściekłej Granger.
- Siadaj! Jestem odpowiedzialny za twoją pracę i masz mnie słuchać!
- Nie będę słuchać kogoś, kto wiecznie mnie poniża, obraża i wkurza! – krzyknęła, a Snape skamieniał. Po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów, by odpowiedzieć i bynajmniej nie dlatego, że słownie go znokautowano, ale ze zwykłego oburzenia.
- Kiedyś nadejdzie taki dzień – zaczął syczeć złowrogo – że zostaną prawnie uregulowane normy morderstw na irytujących, bezczelnych ludziach, a wtedy wreszcie spełnię swoje marzenie i rozszarpię cię na strzępy. A teraz wracaj na swoje miejsce. Jeszcze ci się odechce tego szpitala.
- Co? – syknęła, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Obserwowała, jak Snape znów siada za biurkiem, tym razem z bardzo poważną miną. Zajęła więc swoje miejsce i postanowiła zaniechać odpowiedzi.
- To, Granger, że dyrektor postawił przed tobą jeszcze jedno zadanie, przy którym, olaboga, nie pomoże ci żadna książka. Zanim jednak powiem ci, o co chodzi – jak się czuje Dracon?
- Jest bardzo słaby, ale jego stan się polepsza. Jeśli nie wystąpią żadne powikłania, będzie z nim tylko lepiej – powiedziała bezbarwnym tonem, nie wiedząc, czy powinna się z tego cieszyć, jako lekarz, czy wściekać się, jako człowiek.
- To dobrze. Jutro do szpitala przyjdą jego rodzice, a ty, o ile się nie mylę, jesteś jego lekarzem prowadzącym. Będziesz im musiała udzielić informacji.
- A więc ich udzielę – prychnęła, czując się urażoną przez fakt, dyrektor uznał za stosowne przygotować ją na coś takiego, jak gdyby była bardzo niekompetentna w tej kwestii.
- Nie. Sęk w tym, że nie masz im przedstawiać prawdziwej wersji. Masz dać im do zrozumienia, że Dracon ma małe szanse na przeżycie w normalnych warunkach, a biorąc pod uwagę fakt, że czeka go Azkaban, praktycznie już nie mają syna.
- Dlaczego mam to zrobić? – zdziwiła się. Sądziła, że Malfoyowie powinni znać prawdę.
- Dlatego, że dyrektorowi z pewnych względów zależy na Malfoyach. Będzie opóźniał ich proces tak długo, jak się da i będzie starał się ich skłonić do przejścia na naszą stronę, jednak, jak sama się chyba domyślasz, zgodzą się tylko dlatego, że będą chcieli uniknąć swojej kary. A Dumbledore’owi zależy na tym, żeby byli nam naprawdę oddani.
- A co ma do tego stan zdrowia ich syna?
- Pomyśl. Mieli wszystko – majątek, wpływy, pozycję, jedynego syna, dostatnie życie. Tracą to wszystko nieodwracalnie i nagle zjawia się ktoś, kto może zagwarantować im, że nie stracą najpierw tej najcenniejszej części, czyli swojego syna, a później wręcz wyciąga do nich pomocną dłoń, daje im możliwość nowego życia. Tym kimś jest Dumbledore. Jednym słowem chodzi o to, że masz im naświetlić sytuację w taki sposób, by poczuli, jak bliska i realna jest strata ich syna. – Gdy skończył mówić, obserwował ją przez chwilę. Na jej twarzy malowało się wiele emocji – niezrozumienie, gniew, strach, może nawet szok i smutek. Zastanawiał się, jak bardzo dobrą Granger jest osobą, skoro tak oburza ją podłość i wzrusza ludzka krzywda nawet względem ludzi, którzy wyrządzili jej tyle krzywd.
- Nie zrobię tego! – krzyknęła. – I nie wierzę, że dyrektor jest w stanie zachować się tak… tak… tak okrutnie! Gdybym się na to zgodziła, czym różniłabym się od Voledmorta?! Przecież on tak samo postępował z ludźmi!
- Zrobisz to, jeśli chcesz, by świat, który znałaś sprzed wojny powrócił – odrzekł spokojnie Snape.
- Mam gdzieś taki świat, jeśli ma wrócić za taką cenę!
- Doprawdy, wzrusza mnie twój bunt ideologiczny – zakpił – ale odkąd podjęłaś się pracy na rzecz Zakonu, ba, odkąd brałaś udział w wojnie, powinnaś dorosnąć do rzeczy takich jak użycie mniejszego zła. Poza tym to jest odgórny rozkaz, który masz wykonać. Tyle w tej kwestii.
- Świetnie – znów zerwała się z krzesła – Gdybym wiedziała, co przyjdzie mi robić, wolałabym bezczynnie siedzieć w domu! Żegnam! – wyszła, a Snape, pomimo faktu, że sprawie Dumbledore’a nie poświęcili ani chwili, nie zatrzymywał jej. Kpił z niej tylko po to, by nie zaczęła się roztkliwiać. Tak naprawdę dobrze ją rozumiał, może nawet w jakiś sposób podziwiał, bo do tej pory sądził, że widok wojny, codzienność śmierci i ciągłe doświadczanie zła sprawia, że człowiek traci zdolność do bycia sobą, że zamyka się w skorupie i wpuszcza do niej tylko to, co go wzmacnia. Ona była inna. Nawet Potter i Weasley przestali być tacy „wielcy i szlachetni”. Nauczyli się, że trzeba walczyć o siebie, czasami nawet za cenę niegodziwości. Ale Granger się nie złamała. Pytanie tylko, jak na tym wyjdzie.
Była wdzięczna losowi za to, że Nora była pełna ludzi. Gdyby wróciła do pustego, cichego domu, najpewniej usiadłaby w odludnym kącie i popadła w swoistą depresję. Nie zamierzała dać po sobie poznać, jak bardzo jest wstrząśnięta, choć wszystko burzyło się w niej i gotowało. Usiadła przy stole w kuchni i nalała sobie herbaty.
- To jeden wielki koszmar – mówił Moody, krzywiąc się tak, że jego blizny jeszcze bardziej się pogłębiły, a nos zniknął prawie całkowicie. – Nikomu w pełni nie można ufać, a Ministerstwem jak nie miał się kto zająć, tak nie ma. Dumbledore rozmawiał wczoraj z Knotem, ale ten mały kretyn jest chyba w jakimś szoku powojennym. Nic nie wie, nic nie umie, nie ma pojęcia, czym ma się zająć.
- Ale Albus chyba nim pokieruje, co? – zapytał zaniepokojony pan Weasley.
- Ba, to on się wszystkim zajmie. Bez niego Ministerstwo nie miałoby żadnych szans. Ledwo udało się odtworzyć podstawowe organy władzy i odzyskać parę dokumentów, a oni już robią z tego burdel…
Dalsze narzekania Moody’ego nie docierały do Hermiony. Postanowiła pójść do pokoju i na spokojnie przygotować się do jutrzejszego wystąpienia. Musiała przecież wiedzieć, ja kłamać, by osiągnąć cel.
Dzieje się dzieje :)
OdpowiedzUsuńHermiona jest sobą, Snape jest sobą, a to jest najważniejsze :D
Rozdział swietny:)
Weny.
Pozdrawiam,Lili Blue(Potter)
Jakbym czytała kontynuację Harry'ego, ale znacznie lepszą. :) Świetny rozdział. Życzę weny. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Morgena
Fajne fajne :) Zastanawia mnie jak Mionka będzie kłamać :)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział
Jane
Wspaniały!! Kocham takiego Snape'a :) Nie mogę doczekać się następnego rozdziału !!
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba wybrac mniejsze zlo, przykro mi, ze Hermiona musi zalozyc tzw. "Maske-klamsta" by osiagnac cel... Choc z drugiej strony swietnie by bylo miec Malfoy'ow po dobrej stronie :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~ Sandra