sobota, 26 października 2013

Rozdział 11



11. Krótko na rozgrzewkę :) Przepraszam, jeśli  tym tekstem nie spełniałam Waszych oczekiwań, ale po dramatycznej utracie wszystkich tekstów ciężko było się wdrożyć w pisanie na nowo. Następny jest już normalnej długości i, mam nadzieję, normalnego poziomu.  Proponuję przypomnieć sobie ostatnie rozdziały, żeby złapać kontekst.


Od rana przez Norę przewijali się członkowie Zakonu. Drzwi wejściowe praktycznie trudno było choć na chwilę zamknąć. Pani Weasley, choć uwijała się, jak w ukropie, ledwo nadążała z podawaniem gór tostów i naleśników. Harry, Ron i Syriusz siedzieli przy stole, raz po raz ziewając i przecierając zmęczone oczy. Hermiona, wciąż w nie najlepszym humorze po wczorajszych przejściach i ostrej wymianie zdań ze Snapem, weszła do kuchni z ponurą miną, usiadła przy stole i od razu wzięła sobie kubek z kawą. Przywitała ich mrukliwym "dzień dobry" i zaczęła niechętnie chrupać tost.
 - Wszystko gra, Hermiono? - spytał Syriusz, przezornie używając bardzo grzecznego tonu.
 - Gra - odpowiedziała lakonicznie, nawet na niego nie patrząc.
 - Chyba nie martwisz się wynikami egzaminów? - wybełkotał Ron, nie przełknąwszy uprzednio tego, co miał w ustach. Dziewczyna skrzywiła się.
 - Skądże. To tylko owutemy, których rezultaty pozwolą mi studiować magomedycynę albo nie. Kto by się przejmował takim banałem...
 - Na pewno dobrze ci poszło! - wtrącił szybko Harry, widząc, że Ron szykuje się do równie uprzejmej odpowiedzi. - Syriuszu, co słychać na froncie? Jak idą prace Zakonu?
 - Jest naprawdę dobrze. To znaczy... jest dobrze z naszymi pracami, ale ludzie chyba jeszcze nie przywykli do tego, że wojna się skończyła.
 - Czyli?
 - Nikt nie garnie się do pomocy. Obawiają się jakichś represji albo kar, a może myślą, że to podstęp i teraz my próbujemy zawładnąć światem. No a do tego ta szajka - tu uniósł swoją rękę, z wyciętym na niej WS - ciągle mąci. Niby nie są groźni, ale wciąż nie wiemy, kim są, czego chcą i czy stwarzają realne zagrożenie.
 - Dumbledore nie wydał jeszcze konkretnych rozkazów w tej sprawie? - spytała Hermiona, mrużąc przy tym oczy. Skoro dyrektor nic z tym jeszcze nie zrobił, jego stan musi być naprawdę poważny.
 - Wiesz, myślę, że on chce najpierw dać sobie czas, żeby poobserwować ich działania.
 - I ewentualnie poczekać, aż ktoś zginie.
 - Co cię dziś ugryzło? - mruknął Ron, obrzucając ją niechętnym spojrzeniem. On jeden nie umiał korzystać z instynktu samozachowawczego na tyle, by wiedzieć, że rozzłoszczonej, zmęczonej Hermionie Granger nie wchodzi się w drogę. Gryfonka odpowiedziała mu spojrzeniem pełnym zgorszenia. Nie miała, rzecz jasna, ochoty, by opowiadać mu o czym rozmawiała ze Snapem, ale istotnie, wciąż myślała o swoich rodzicach.
 - To chyba zmęczenie - rzekł Syriusz, posyłając jej delikatny, proszący uśmiech. On też nie był fanem wybuchów pomiędzy Ronem a Hermioną, więc odetchnął w duchu, gdy dziewczyna oświadczyła, że musi zbierać się do pracy, bo jeśli zostawi Lunę samą na stanowisku, może dojść do pojawienia się ofiar śmiertelnych.
Kwadrans później wskoczyła do kominka, powędrowała do skrzydła szpitalnego, narzuciła na siebie kitel, przywitała się z resztą personelu. Rozejrzała się po sali i westchnęła - tak, czekał ją jeszcze jeden, jakże przyjemny punkt dnia dzisiejszego. Chce czy nie chce, wreszcie stanie twarzą w twarz z Malfoyem, który zapewne wie już o wszystkim, a może nawet myśli, że celowo chciała pozbawić go życia. Nie wyobrażała sobie, co mu odpowie, gdy jej to zarzuci. Głos uwiązł jej w gardle na samą myśl o tym, że będzie musiała dziś z nim porozmawiać. Starała się zająć myśli czymkolwiek innym - to po raz piąty przeglądała karty pacjentów, to obserwowała, jak Vero podrywa Lunę ze słodkim uśmiechem, to przekładała, zupełnie bez potrzeby, fiolki z eliksirami z miejsca na miejsce.
 - Panno Granger, czas nagli! - przypomniała jej pani Pomfrey, wręczają przy tym kosz z fiolkami, butelkami i opatrunkami. Hermiona zabrała się do pracy, skrupulatnie unikając kontaktu wzrokowego z Malfoyem i omijając jego łóżko szerokim łukiem, co już po kilku godzinach pracy nie umknęło sokolemu wzrokowi pani Pomfrey.
 - Zamierza go pani unikać do końca pani lekarskiej kariery? - mruknęła jej do ucha.
 - Proszę? - spytała Hermiona, wyrwana z głębokiego zamyślenia nagłym pojawieniem się swojej przełożonej.
 - Mówię o Malfoyu. Przecież widzę, że nie chce pani z nim pracować. I doskonale wiem, dlaczego. Proszę nie utrudniać sobie pracy. Nie będzie pani dobrym lekarzem, jeśli nie nauczy się pani godzić się z ryzykiem, czy to jasne?
 - Jasne - odparła, przełykając przy tym ciężko.
 - Więc proszę wypełnić swój obowiązek wobec wszystkich pacjentów, panno Granger. - Po tych słowach pani Pomfrey zostawiła ją samą, a Hermiona po raz pierwszy poczuła tak nieprzyjemny dreszcz na plecach. Ruszyła, niby pewnie, w kierunku łóżka, na którym leżał blady, wycieńczony chłopak z podkrążonymi oczyma. Powoli przeniósł na nią wzrok, gdy stanęła przed nim i odchrząknęła cicho. Wzięła do ręki jego kartę i zaczęła na niej pisać. 
 - Jak się dziś czujesz? Coś cię boli? - pytała, nie odrywając wzroku od kartki.
 - W życiu nie czułem się słabszy. I boli mnie głowa. To dobrze?
 - Ma prawo cię boleć jeszcze przez jakiś czas.
 - Co teraz ze mną będzie? Mam... to znaczy... miałbym duże szanse na przeżycie, gdyby nie czekał mnie Azkaban? - Mimowolnie przestała pisać i spojrzała mu prosto w twarz.
 - Masz duże szanse - powiedziała. Malfoy uśmiechnął się kpiąco, choć nie tak, jak zwykł to robić, gdy byli w szkole. To był uśmiech, który nie dosięgał oczu, uśmiech, który wyrażał więcej boleści niż najgorszy grymas.
 - Dobrze wiesz, że ratowałaś mnie na próżno.
 - Ratowałam cię i podczas operacji popełniłam błąd - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
 - Wiem. Ale dziękuję ci. - Na dźwięk tych słów Hermiona zdrętwiała. Dziękuje? On jej dziękuje? Przecież sam powiedział, że wie o jej błędzie i zapewne rozumie, jakie mógł mieć ów błąd konsekwencje. Nie chciała tych podziękowań. Przyjmując je, czułaby się bardziej winna i brudna niż kiedykolwiek. Omal nie pozbawiła go życia i jakkolwiek ktokolwiek nie próbowałby tego przed nią usprawiedliwiać, wiedziała, że to będzie jej ciążyć do końca życia.
 - To był mój obowiązek - powiedziała, czując gorącą falę wstydu.
 - Przestań. Przecież większość ludzi uważa, że w ogóle nie zasługiwałem na pomoc, więc...
 - Daj spokój. To pani Pomfrey prowadziła operację. Jeśli chcesz komuś dziękować, dziękuj jej. A teraz musisz odpoczywać. Gdyby coś się działo, zawołaj kogoś. - Wyrecytowała mechanicznie. Zmieniając mu opatrunki, wykonywała każdy ruch z perfekcją chirurga i z taką samą perfekcją jej myśli dręczyły ją nieustannie. Gdy wreszcie mogła odejść, czuła się zmęczona, jak nigdy. Mimo wszystko poczuła ulgę. Najgorsze było już za nią, wyznała Malfoyowi prawdę.
Reszta dnia, choć równie męcząca, nie była już tak straszna. W gruncie rzeczy w ciągu ostatnich dni z jej barków spadł poważny ciężar. Miała nadzieję, że teraz, gdy we wszystkim wyszła już na prostą, jej życie wreszcie się uspokoi.

5 komentarzy:

  1. Szkoda , że krótki ale czy tak wspaniały :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, pan Malfoy dziękujący? Jak ta wojna zmienia ludzi!
    Rozdział wyśmienity i wcale mi nie przeszkadzał, że jest krótki. Jak będziesz miała więcej czasu to i napiszesz więcej!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Krótki ? Może i tak ale świetnie napisany :) Już sobie ostrze pazurki na następny rozdział
    Pozdrowionka
    Jane

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział, ale brakowało mi Snape‘a. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że niedługo się pojawi.
    Buziaki, W.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cos czuje, ze zycie panny Garnger nie wyjdzie jednak na prosta... Szkoda mi jej, ze musi sie zmagac z mysla o swoich rodzicach, ja bym chyba tego nie przezyla... Eh, ale chociaz porozmawiala juz z Draco i nawet doczekala se podziekowac, jak dla mnie bomba :D powinna mniej sie przejmowac ta miniona operacja :)
    Pozdrawiam
    ~ Sandra

    OdpowiedzUsuń