11. Krótko na
rozgrzewkę :) Przepraszam, jeśli tym
tekstem nie spełniałam Waszych oczekiwań, ale po dramatycznej utracie
wszystkich tekstów ciężko było się wdrożyć w pisanie na nowo. Następny jest już normalnej długości i, mam nadzieję, normalnego poziomu. Proponuję
przypomnieć sobie ostatnie rozdziały, żeby złapać kontekst.
Od rana przez Norę
przewijali się członkowie Zakonu. Drzwi wejściowe praktycznie trudno było choć
na chwilę zamknąć. Pani Weasley, choć uwijała się, jak w ukropie, ledwo
nadążała z podawaniem gór tostów i naleśników. Harry, Ron i Syriusz siedzieli
przy stole, raz po raz ziewając i przecierając zmęczone oczy. Hermiona, wciąż w
nie najlepszym humorze po wczorajszych przejściach i ostrej wymianie zdań ze
Snapem, weszła do kuchni z ponurą miną, usiadła przy stole i od razu wzięła
sobie kubek z kawą. Przywitała ich mrukliwym "dzień dobry" i zaczęła
niechętnie chrupać tost.
- Wszystko gra, Hermiono? - spytał Syriusz,
przezornie używając bardzo grzecznego tonu.
- Gra - odpowiedziała lakonicznie, nawet na
niego nie patrząc.
- Chyba nie martwisz się wynikami egzaminów? -
wybełkotał Ron, nie przełknąwszy uprzednio tego, co miał w ustach. Dziewczyna
skrzywiła się.
- Skądże. To tylko owutemy, których rezultaty
pozwolą mi studiować magomedycynę albo nie. Kto by się przejmował takim
banałem...
- Na pewno dobrze ci poszło! - wtrącił szybko
Harry, widząc, że Ron szykuje się do równie uprzejmej odpowiedzi. - Syriuszu,
co słychać na froncie? Jak idą prace Zakonu?
- Jest naprawdę dobrze. To znaczy... jest
dobrze z naszymi pracami, ale ludzie chyba jeszcze nie przywykli do tego, że
wojna się skończyła.
- Czyli?
- Nikt nie garnie się do pomocy. Obawiają się
jakichś represji albo kar, a może myślą, że to podstęp i teraz my próbujemy
zawładnąć światem. No a do tego ta szajka - tu uniósł swoją rękę, z wyciętym na
niej WS - ciągle mąci. Niby nie są groźni, ale wciąż nie wiemy, kim są, czego
chcą i czy stwarzają realne zagrożenie.
- Dumbledore nie wydał jeszcze konkretnych
rozkazów w tej sprawie? - spytała Hermiona, mrużąc przy tym oczy. Skoro
dyrektor nic z tym jeszcze nie zrobił, jego stan musi być naprawdę poważny.
- Wiesz, myślę, że on chce najpierw dać sobie
czas, żeby poobserwować ich działania.
- I ewentualnie poczekać, aż ktoś zginie.
- Co cię dziś ugryzło? - mruknął Ron,
obrzucając ją niechętnym spojrzeniem. On jeden nie umiał korzystać z instynktu
samozachowawczego na tyle, by wiedzieć, że rozzłoszczonej, zmęczonej Hermionie
Granger nie wchodzi się w drogę. Gryfonka odpowiedziała mu spojrzeniem pełnym
zgorszenia. Nie miała, rzecz jasna, ochoty, by opowiadać mu o czym rozmawiała
ze Snapem, ale istotnie, wciąż myślała o swoich rodzicach.
- To chyba zmęczenie - rzekł Syriusz,
posyłając jej delikatny, proszący uśmiech. On też nie był fanem wybuchów
pomiędzy Ronem a Hermioną, więc odetchnął w duchu, gdy dziewczyna oświadczyła,
że musi zbierać się do pracy, bo jeśli zostawi Lunę samą na stanowisku, może
dojść do pojawienia się ofiar śmiertelnych.
Kwadrans później
wskoczyła do kominka, powędrowała do skrzydła szpitalnego, narzuciła na siebie
kitel, przywitała się z resztą personelu. Rozejrzała się po sali i westchnęła -
tak, czekał ją jeszcze jeden, jakże przyjemny punkt dnia dzisiejszego. Chce czy
nie chce, wreszcie stanie twarzą w twarz z Malfoyem, który zapewne wie już o wszystkim,
a może nawet myśli, że celowo chciała pozbawić go życia. Nie wyobrażała sobie,
co mu odpowie, gdy jej to zarzuci. Głos uwiązł jej w gardle na samą myśl o tym,
że będzie musiała dziś z nim porozmawiać. Starała się zająć myśli czymkolwiek
innym - to po raz piąty przeglądała karty pacjentów, to obserwowała, jak Vero
podrywa Lunę ze słodkim uśmiechem, to przekładała, zupełnie bez potrzeby,
fiolki z eliksirami z miejsca na miejsce.
- Panno Granger, czas nagli! - przypomniała
jej pani Pomfrey, wręczają przy tym kosz z fiolkami, butelkami i opatrunkami.
Hermiona zabrała się do pracy, skrupulatnie unikając kontaktu wzrokowego z
Malfoyem i omijając jego łóżko szerokim łukiem, co już po kilku godzinach pracy
nie umknęło sokolemu wzrokowi pani Pomfrey.
- Zamierza go pani unikać do końca pani
lekarskiej kariery? - mruknęła jej do ucha.
- Proszę? - spytała Hermiona, wyrwana z
głębokiego zamyślenia nagłym pojawieniem się swojej przełożonej.
- Mówię o Malfoyu. Przecież widzę, że nie chce
pani z nim pracować. I doskonale wiem, dlaczego. Proszę nie utrudniać sobie
pracy. Nie będzie pani dobrym lekarzem, jeśli nie nauczy się pani godzić się z
ryzykiem, czy to jasne?
- Jasne - odparła, przełykając przy tym
ciężko.
- Więc proszę wypełnić swój obowiązek wobec wszystkich
pacjentów, panno Granger. - Po tych słowach pani Pomfrey zostawiła ją samą, a
Hermiona po raz pierwszy poczuła tak nieprzyjemny dreszcz na plecach. Ruszyła,
niby pewnie, w kierunku łóżka, na którym leżał blady, wycieńczony chłopak z
podkrążonymi oczyma. Powoli przeniósł na nią wzrok, gdy stanęła przed nim i
odchrząknęła cicho. Wzięła do ręki jego kartę i zaczęła na niej pisać.
- Jak się dziś czujesz? Coś cię boli? -
pytała, nie odrywając wzroku od kartki.
- W życiu nie czułem się słabszy. I boli mnie
głowa. To dobrze?
- Ma prawo cię boleć jeszcze przez jakiś czas.
- Co teraz ze mną będzie? Mam... to znaczy...
miałbym duże szanse na przeżycie, gdyby nie czekał mnie Azkaban? - Mimowolnie
przestała pisać i spojrzała mu prosto w twarz.
- Masz duże szanse - powiedziała. Malfoy
uśmiechnął się kpiąco, choć nie tak, jak zwykł to robić, gdy byli w szkole. To
był uśmiech, który nie dosięgał oczu, uśmiech, który wyrażał więcej boleści niż
najgorszy grymas.
- Dobrze wiesz, że ratowałaś mnie na próżno.
- Ratowałam cię i podczas operacji popełniłam
błąd - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Wiem. Ale dziękuję ci. - Na dźwięk tych słów
Hermiona zdrętwiała. Dziękuje? On jej dziękuje? Przecież sam powiedział, że wie
o jej błędzie i zapewne rozumie, jakie mógł mieć ów błąd konsekwencje. Nie
chciała tych podziękowań. Przyjmując je, czułaby się bardziej winna i brudna
niż kiedykolwiek. Omal nie pozbawiła go życia i jakkolwiek ktokolwiek nie
próbowałby tego przed nią usprawiedliwiać, wiedziała, że to będzie jej ciążyć
do końca życia.
- To był mój obowiązek - powiedziała, czując
gorącą falę wstydu.
- Przestań. Przecież większość ludzi uważa, że
w ogóle nie zasługiwałem na pomoc, więc...
- Daj spokój. To pani Pomfrey prowadziła
operację. Jeśli chcesz komuś dziękować, dziękuj jej. A teraz musisz odpoczywać.
Gdyby coś się działo, zawołaj kogoś. - Wyrecytowała mechanicznie. Zmieniając mu
opatrunki, wykonywała każdy ruch z perfekcją chirurga i z taką samą perfekcją
jej myśli dręczyły ją nieustannie. Gdy wreszcie mogła odejść, czuła się
zmęczona, jak nigdy. Mimo wszystko poczuła ulgę. Najgorsze było już za nią,
wyznała Malfoyowi prawdę.
Reszta dnia, choć
równie męcząca, nie była już tak straszna. W gruncie rzeczy w ciągu ostatnich
dni z jej barków spadł poważny ciężar. Miała nadzieję, że teraz, gdy we
wszystkim wyszła już na prostą, jej życie wreszcie się uspokoi.
Szkoda , że krótki ale czy tak wspaniały :)
OdpowiedzUsuńNo proszę, pan Malfoy dziękujący? Jak ta wojna zmienia ludzi!
OdpowiedzUsuńRozdział wyśmienity i wcale mi nie przeszkadzał, że jest krótki. Jak będziesz miała więcej czasu to i napiszesz więcej!
Buziaki :*
Krótki ? Może i tak ale świetnie napisany :) Już sobie ostrze pazurki na następny rozdział
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
Jane
Super rozdział, ale brakowało mi Snape‘a. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że niedługo się pojawi.
OdpowiedzUsuńBuziaki, W.
Cos czuje, ze zycie panny Garnger nie wyjdzie jednak na prosta... Szkoda mi jej, ze musi sie zmagac z mysla o swoich rodzicach, ja bym chyba tego nie przezyla... Eh, ale chociaz porozmawiala juz z Draco i nawet doczekala se podziekowac, jak dla mnie bomba :D powinna mniej sie przejmowac ta miniona operacja :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~ Sandra